Żałoba za życia – recenzja filmu „Mój piękny syn”
- Kontra Poznań
- 19 sty 2019
- 2 minut(y) czytania
Dramaty, które opowiadają o uzależnieniu od alkoholu i narkotyków nie są niczym odkrywczym w świecie kinematografii. Nie inaczej z filmami o trudnych relacjach w rodzinie. Natomiast zobrazowanie wyjątkowej i trudnej nici, jaka łączy ojca i syna z umiejscowieniem w tle obrazu narkotykowego amoku sprawia, że nowy film Felixa Van Groeningena nie popada w pułapkę pompatycznego melodramatu rodzinnego, ani w destrukcyjną przygodę narkotycznego tripa. Film w sugestywny sposób, niczym w sinusoidzie pokazuje nam wzloty i upadki trwałej więzi.
Scenariusz został oparty na kanwie dwóch autobiograficznych książek, przez co narracja jest pokazywana od strony ojca, Davida Sheffa, jak i syna, Nica Sheffa. Pierwszoplanowy wydaje się chłopak grany przez wspaniałego w tej kreacji (i z pewnością wkrótce nominowany do Oscara), Timothée Chalameta, który tworzy dwoistą charakterologicznie postać — pasożytniczą jednostkę niszczącą bezpieczne ognisko domowe oraz zagubionego, zdesperowanego chłopaka popadającego w egzaltowaną dekadencję. Uzależniony od alkoholu i metaamfetaminy 18-latek nie umie sobie poradzić z szarą codziennością, przez co popada w szpony wyniszczającego nałogu. Jednak zaskakująco dla widza, to nie Nic będzie stanowił główną percepcję poznawczą dla oglądającego zza ekranu odbiorcy, a jego ojciec, grany przez równie świetnego w swojej roli, Steve’a Carrela. To jego postać będzie otulała do snu zarówno małego chłopca czekającego na kołysankę, jak i leżącego na kacu, na podłodze, uzależnionego od narkotyków młodego mężczyznę. Aktor odgrywający Davida Sheffa tworzy iście tragiczną personę. Fatum spadające na jego rodzinę wydaje się z góry przesądzone, pomimo że zagwarantował on swojej familii wszystko, co najlepsze w materialnym świecie.

Aktorski duet wygrywa większą część filmu, a montaż retrospektywny i skojarzeniowy obrazujący analogię między sielską relację łączącą małego chłopca z ojcem w zestawieniu z późniejszymi problemami toczącymi jak nowotwór chwiejną więź rodzica z potomkiem wzmaga dramatyczną konstrukcję opowiadanej historii. Czepliwi mogą narzekać na montaż, który powierzchownie odczytany sugeruje usilną próbę stworzenia „wyciskacza łez”, ale nic bardziej mylnego. Wykorzystanie dwóch narracji wymagało naddania treści retrospektywnej, która nie tylko odniesie widza do przeszłości bohaterów, ale też uzmysłowi jak długotrwała i silna jest więź łącząca ojca z synem. Ścieżka dźwiękowa narracyjnie koresponduje z przedstawianymi treściami, a angielski tytuł „Beautiful Boy”, to piosenka Johna Lennona, którą śpiewa w filmie ojciec małemu synkowi. „Zamknij oczy, nie bój się/Potwór zniknął/Ucieka stąd, a tatuś tu jest/Piękny, przepiękny chłopczyku”. Smutek pozostawionego wydźwięku piosenki polega na tym, iż „potwór”, jakim jest uzależnienie, wcale nie odszedł, a ojcu kończą się sposoby na odratowanie autodestrukcyjnie żyjącego syna.
W tle pozostają postacie kobiece. Matka chłopca przesiaduje w innym Stanie po rozwodzie z ojcem, a macocha stara się ją zastąpić, ale wie też, że ma jeszcze dwójkę innych dzieci, o które musi zadbać, a które też przeżywają wieczną nieobecność starszego brata. Film marginalizuje więź syna z matką, ale o niej bynajmniej nie zapomina. Bezwarunkowa miłość ojca spowodowała, że nie zobaczył on pierwszych symptomów choroby syna, a nieobecność matki sam fakt tylko pogorszyła. Próba odratowania jest utrudniona przez charakter zaczytanego w Bukowskim Nica. Chociaż ma zagwarantowany odwyk, to jego myśli i czyny wciąż zmierzają ku głębokiej przepaści depresji i samookaleczenia duszy. Reżyser mógł z pewnością jeszcze bardziej pokazać upadek fizyczny i psychiczny młodego Shaffa, ale na szczęście wybrał konsekwentnie budowany od początku filmu obraz całej rodzinny, która rozwalana jest od środka. Stopniowo, krok po kroku, każdy z bohaterów płacze. Nad losem swoim i swoich bliskich.
Maciej Szymkowiak
Comments